TworzymyGłos Regionu

reklama

Z muzyką przez życie

Piątek, 14 kwietnia 2017 o 12:07, aktualizacja Czwartek, 20 kwietnia 2017 o 12:49, autor: 2
Z muzyką przez życie

Umawiam się z Tomkiem Sosińskim na wywiad. Dzwonię we wtorek, w środę gazeta idzie do druku, więc umawiamy się na wieczór. Akurat I-Rey mają próbę. Potem okaże się, że zabieramy im dwie godziny z próby. Piszę, że zabieramy, w liczbie mnogiej, bo nie przychodzę tam sam. Osoba, która mi towarzyszy nie jest dziennikarzem, ale w trakcie rozmowy zadaje od czasu do czasu pytania. Niemal cały skład zespołu pojawia się na próbie z wyjątkiem perkusistki i klawiszowca, który pracuje pomimo późnej godziny. Jakie jest życie, to chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć. Obowiązki, rodzina, wszystko w I-Rey ma swoje miejsce. Nic nie jest dziełem przypadku.

Spotykamy się na terenie jednej z placówek oświatowych. Wchodzimy przez otwartą bramę, omijamy z lewej strony nowy budynek szkoły, idziemy w kierunku Tomka Sosińskiego, który wita nas z daleka, jak przystało na gospodarza, z nim też wchodzimy po schodach do pomieszczenia, czyli miejsca prób.
- Wietrzymy właśnie pokój - mówi Tomek Sosiński, zwany Sosią - od kilku lat wynajmujemy to pomieszczenie na próby. Niby małe, ale zdarza się, że potrafią się dziesiątki osób przewinąć w jeden wieczór.

- Dziesiątki osób? - dziwimy się oboje, bo nagle mamy wrażenie, że znowu życie miasta dzieje się gdzieś poza oficjalnym obiegiem. Jak to wiele osób?

- No dzieje się - mówi Sosia - musicie kiedyś wpaść tutaj, jeżeli tylko lubicie takie klimaty. Jest się przy czym pobujać i z kim porozmawiać. 
Czy przyjdziemy? Oczywiście, że przyjdziemy. Na co nam relacje z oficjalnych spotkań, które niczym się od siebie nie różnią, a pierwszoplanowe role zostały rozpisane na długo przed pojawieniem się dziennikarzy. 
- To taki squot - mówi mój towarzysz.
- Squot to za dużo powiedziane, raczej centrum odnowy muzycznej - żartuje Sosia.

Oczywiście za chwilę pojawią się pozostali członkowie zespołu i wszyscy będą nas zapewniać, że pomieszczenie do prób wygląda dzisiaj może niezbyt oficjalnie, ale zazwyczaj jest, jak w paryskim hotelu. Musimy więc na chwilę wyjść ze swojej roli i zapewnić, że paryskie hotele nie są dla nas. Dla nas, dla wschowian, od dzisiaj liczą się tylko squoty, czyli centra odnowy muzycznej,  poza oficjalnym, nudnym i przerażająco przewidywalnym scenariuszem. I chyba się rozumiemy. 

Zaczynamy rozmowę od Burning Sun Festiwal, bo właśnie tam ostatni raz rozmawialiśmy. Zespół miał wtedy ambitne plany. Co udało się w tym czasie zrealizować?

 

Tomasz Sosiński: Mieliśmy ambitne plany, ale trochę spowolniliśmy nasze działania. Wynika to z tego, że spotykamy się raz w tygodniu na próbach, nie zawsze w pełnym składzie. Wszyscy pracujemy, mamy rodziny. Natomiast co do samych planów, to zaczęliśmy nagrywać singiel wraz z zaprzyjaźnionym muzykiem i realizatorem dźwięku Kubą Drgasem. Robimy to w warunkach domowych. Ma to być taki materiał reklamowy. Czasy się zmieniły. Żeby zagrać w mało znanym pubie, w małej miejscowości, to trzeba mieć ze sobą wizytówkę. Nie wystarczy już zdjęcie i krótki opis kapeli na stronie internetowej. Nie wystarczy też nagranie słabej jakości z naszej próby. Świat poszedł do przodu. Dobrze mieć ze sobą nagranie, fajnie, gdyby to był utwór nagrany w profesjonalnym studio. Świetnie by było, gdyby można pokazać jeszcze teledysk. Żeby zakończyć pracę nad singlem potrzebujemy około miesiąca, może dwóch. W kolejnym etapie przygotujemy teledysk i mam nadzieję, że dzięki temu uda nam się dobrze zaprezentować i wrócić na duże sceny festiwalowe. 

Z zespołem rozmawiamy o muzyce, o ich planach, ale motyw pracy zawodowej i rodziny powraca, jak bumerang. W związku z tym, że na jednym z portali społecznościowych zauważyłem wpis Tomka Sosińskiego, który dopingował zespół Eleanor Gray, pomyślałem, że warto ich o to zapytać. Czy przykład chłopaków ze Wschowy, którzy grają w Eleanorze nie dopinguje ich do tego, aby wyrwać się z miasta i dobijać się do drzwi kariery i dużych imprez festiwalowych. Dodaję, iż rozumiem, że posiadanie rodziny wyhamowuje większe plany i ambicje, nawet jeżeli posiada się potencjał i ma się poczucie, że można więcej.

Tomasz Sosiński: To nie jest tak, że hamulec został zaciągnięty, wyznaczona została granica i dalej już nie sposób ruszyć. Zawsze grałem dla przyjemności i to się pewnie nie zmieni. Nigdy nie myślałem, żeby grać zawodowo i postawić wszystko na jedną kartę. Muzyka to nie wszystko. Rodzina jest ważna. Cieszę się, że mogę to wszystko godzić. Ważne, że moja rodzina jest dla mnie wyrozumiała, i że mogę raz, dwa, trzy razy w tygodniu spotkać się w tym, czy innym gronie. Bez stresu ochłonąć i oderwać się od rzeczywistości, od codziennego rytmu, od pracy. Jeżeli natomiast zwracasz uwagę na chłopaków z Eleanor Gray, to nigdy z nimi o tym nie rozmawiałem. Nie wiem, czy postawili wszystko na jedną kartę. Może gdybym nie miał rodziny, patrzyłbym na muzykę w moim życiu trochę inaczej. 

Sebastian Zjawiński: Dla mnie podobnie muzyka, to przyjemność. Również mam rodzinę, mieszkam z rodzicami, mam obowiązki i podobnie staram się wszystko ze sobą godzić. Jestem z dziewczyną, która rozumie moją pasję. Wiem także, że nigdy bym z muzyki nie zrezygnował. 

Michał Kokociński: Nigdy nie miałem wewnętrznego parcia na sukces, ponieważ muzyka sprawia mi radość. A skoro tak jest i czuję się z tym szczęśliwy, to prawdę mówiąc nie potrzebuję więcej. Jeżeli udałoby się osiągnąć sukces, to przyjmę to z uśmiechem, ale jeżeli nie, to niczego to nie zmieni. Bo jeżeli robię to, co lubię, to jestem szczęśliwy. Skupiam się na życiu prywatnym, a muzyka jest pięknym dodatkiem do całości, coś co uzupełnia moje życie i daje radość.

Bartosz Krzywulski: Muszę przyznać, że podobnie to odczuwam. To jest trochę, jak w pracy. Przychodzimy, zgrywamy się i mamy efekty. W dodatku są to efekty naszej pracy, naszego wysiłku, naszej pasji. To, że tutaj jest dzisiaj trochę butelek poustawianych po kątach, to nie znaczy, że nie pracujemy nad muzyką (śmiech)

Śmiejąc się odpowiadam, że bylibyśmy zaniepokojeni, gdybyśmy przyszli na próbę i panowałby tutaj toksyczny porządek.

Tomasz Sosiński: Czasami znajomi zaczepiają mnie i pytają dlaczego jeszcze nie gramy na wielkich festiwalach. Mówią, że tyle lat już gram w tych zespołach, a ciągle siedzimy w jakiejś kanciapie, nie widać nas, nie słychać. Inne młode kapele już po roku robią karierę, a wy co? Z reguły wtedy odpowiadam moim rozmówcom, żeby spróbowali czegoś podobnego w życiu i wówczas możemy rozmawiać. Jedni potrzebują tego, żeby pokazać się w telewizji, zaistnieć, szybko, ale osobiście nigdy nie czułem takiej potrzeby. Dla mnie dużą radością jest zagrać koncert, wyjść na scenę, zagrać jak najlepiej. 

Wracamy w rozmowie do festiwalu Burning Sun. Przed umówieniem się na wywiad, uprzedzam, że chciałbym o tym porozmawiać. Pamiętam, jak podczas drugiej edycji Tomek Sosiński mówił o festiwalu w samych superlatywach. Wierzył, że to wydarzenie może być widoczne nawet na europejskiej mapie koncertowej.

Tomasz Sosiński: Mamy za sobą dopiero drugą edycję. To trochę za mało, żeby wyrobić sobie markę, ale sam festiwal ma taki potencjał i nadal podtrzymuję to, co powiedziałem w ubiegłym roku. Pomijam to, czy na festiwal wydano za dużo pieniędzy, czy za mało. Czy to była błędna, czy trafna decyzja. Nie mnie to oceniać. Jednak jestem zdania, że warto to kontynuować. Osobiście myślę, że idealnym rozwiązaniem byłby strategiczny sponsor, który mógłby pomóc w takim wydarzeniu. Nie wiem tylko czy warto organizować od razu na taką skalę. Z perspektywy czasu i czytając informacje, które się pojawiły na temat festiwalu, warto uważniej zaplanować budżet. Nie chciałbym, żeby zrezygnowano z tego festiwalu. Trzymam kciuki. 

Michał Kokociński: Na pewno byłoby szkoda, gdyby odpuszczono sobie. Wydaje mi się, że w ubiegłym roku chyba każdy festiwal przyniósł straty i miał podobne problemy, jak ten wschowski. Trzeba też całą tę sytuację oceniać trzeźwo. Żaden młody festiwal na początku nie zacznie sam na siebie zarabiać. To jeszcze nie jest ani Woodstock, ani Jarocin. Jeszcze miejsce i nazwa nie zakorzeniły się w świadomości festiwalowiczów. Moim zdaniem potrzeba wielu lat, żeby taki festiwal się zwrócił. 

Tomasz Sosiński: Chętnie bym sprawdził, jak kwota za wschowski festiwal ma się do innych tego typu imprez organizowanych w Polsce. Łatwo ocenić jedno wydarzenie, jeden budżet i jedną porażkę. Wychodzi na to, że finansowo to była porażka. Ale może tak jest, że w ogóle festiwale nie zarabiają na siebie, bo być może wcale nie chodzi o pieniądze, ale na przykład o promocję. Myślę też, że około tysiąca osób dowiedziało się o Wschowie. Może zdziwiła ich nazwa miejsca ,,Kacze doły", ale dzięki temu dowiedzieli się, co się tutaj dzieje.

Michał Kokociński: Właśnie, wpisali w google ,,Kacze doły" i zobaczyli, że poza festiwalem, rozgrywane są tutaj zawody motocrossowe. Tak na to trzeba spojrzeć, jak na inwestycję na lata i to bardziej inwestycja kulturowa, a nie finansowa. 

Tomasz Sosiński: Jest jeszcze druga sprawa. Jak się nic nie dzieje we Wschowie, to wszyscy narzekają na marazm. A jak już coś się fajnego wydarzy, to nikt tego nie wspiera. 

Bartosz Krzywulski: To ja trochę z innej beczki. Bracia Gąsiorkowie ze Wschowy organizują Dźwiękodziałkę, która w tamtym roku naprawdę zrobiła  na mnie ogromne wrażenie. Nikt tego nie nagłaśniał, media o tym nie pisały, a chłopacy zaprosili kilka kapel, zrobili u siebie na podwórku fajny klimat do tego stopnia, że ludzie się tam nie mieścili. A z Burning Sun mam wrażenie, że próbowano odgórnie zrobić wielką imprezę, trochę nie patrząc czy jest zapotrzebowanie na aż takie wydarzenie. Wydano pieniądze, sprowadzono wielkich artystów i próbowano festiwal w ten sposób rozbujać. Może to nie tędy droga. Przykład Dźwiękodziałki pokazuje, że obok powstaje coś oddolnego i ludzie się tym sami z siebie interesują. Ludzie sami chcieli przyjechać na Dźwiękodziałkę. Nikt im tego nie narzucał. Poza tym dajcie Sosi 30 tysięcy, to rozkręci festiwal reggae (śmiech).

Tomasz Sosiński: Za 28 tysięcy bym się bawił, a za 2 tysiące bym zorganizował festiwal tutaj, w kanciapie (śmiech). A mówiąc poważnie, warto pomyśleć przy okazji festiwalu o mniejszej skali, może nie na Kaczych Dołach, ale na początku Plac Kosynierów. Istotne jest raczej pytanie, czy przez tę stratę finansową, organizatorzy otrzymają jeszcze szanse na trzecią edycję.

Rozmawiamy jeszcze przez chwilę o planach. A plany są takie, że I-Rey w przyszłym roku zamierza spróbować się na większych festiwalach. Czas oczywiście  oraz ich codzienne obowiązki wszystko zweryfikują.  Bo co by nie mówić, codzienność dla zespołu I-Rey ma duże znaczenie. Kiedy już wyłączamy dyktafon i przez chwilę jeszcze rozmawiamy, dzielimy się uwagami, że jak na muzyków mają dojrzałe i pełne życiowej mądrości podejście do tego co robią. Bez presji, nadmiernych oczekiwań, zgodnie z ich rytmem życia. I to chyba jest dla nich ważne. Czują się zespołem, grupą, która chce grać coraz lepiej, rozwijać się, a jednocześnie nie zapominać o codzienności, która również stawia przed nimi wiele wyzwań Żegnamy się i umawiamy na nieoficjalne spotkanie. W końcu przez ich pokój, gdzie odbywają się próby, potrafi przewinąć się dziesiątki gości. Musimy to koniecznie sprawdzić.

Zespół I-Rey występuje w składzie: Michał Kokociński (wokal), Dorota Lasyk (instrumenty perkusyjne), Dominik Olejniczak (instrumenty klawiszowe), Bartosz Krzywulski (gitara), Sebastian Zjawiński (gitara), Tomasz Sosiński (bas).

Rafał Klan

REKLAMA
POLECAMY
REKLAMA

Komentarze (2)

avatar

avatar
~gayik
28.04.2017 00:17

założę się o tysiaka, że nie zagrają na żadnym znaczącym festiwalu reggae /burning sun nic nie znaczył, chyba, że klęskę finansową/ ich tłumaczenia są mętne, daliby sobie ogolić bez pianki jakby ktoś im coś zaproponował, niestety nic Im nikt nie zaproponuje, bo nie mają "ognia" i tak ględzą o tym jak wszystko jest ważniejsze, a muzyka przy okazji

Opisz szczegółowo, co jest niewłaściwe w komentarzu, który chcesz zgłosić do moderacji

Czy wiesz, że blokując reklamy blokujesz rozwój portalu zw.pl? Dzięki reklamom jesteśmy w stanie informować Cię o wszystkim, co dzieje się w naszym regionie. Dlatego prosimy - wyłącz AdBlock na zw.pl